sobota, 15 listopada 2014

Nowe tendencje w podejściu do schorzeń nowotworowych


            Obok schorzeń serca i układu krążenia schorzenia nowotworowe stanowią najczęstszą przyczynę zgonów. O ile w diagnostyce i terapii ostatnich lat w tych pierwszych nastąpił istotny postęp w postaci kardiologii inwazyjnej, czy przeszczepów serca, które trudno uznać za przełomowy sukces medycyny, choć są szansą ratowania i przedłużania życie określonej liczbie ludzi, o tyle w onkologii brak spektakularnych osiągnięć medycznych. Mimo zaangażowania ogromnej liczby ludzi i środków nadal praktycznie nie znamy prawdziwej przyczyny powstawania nowotworów, choć wiadomo jakie czynniki sprzyjają ich rozwojowi. Co prawda od lat pojawiają się nowe, bliższe przyrodzie i człowiekowi koncepcje leczenia schorzeń nowotworowych ale konwencjonalna onkologia w interesie określonego lobby nadal stara się je nie zauważać, a podstawowe leczenie w onkologii ograniczać do chemioterapii i radioterapii.  Ciągłe dominujące, złe wyniki leczenia większości nowotworów, że ze schorzeń nowotworowych w powszechnej świadomości uczyniono typowy przykład nieuleczalności schorzeń. Choć przekonanie to ma niestety swoje uzasadnienie w bardzo wielu faktach klinicznych, to jednak ze szkodą dla ludzi przeczy mądremu, staremu powiedzeniu, że nie ma nieuleczalnie chorych. Jest to opinia wielu wybitnych lekarzy i terapeutów z wszystkich kontynentów. O słuszności tego powiedzenia niech dobitnie świadczy tytuł książki jednego z najwybitniejszych polskich lekarzy humanistów i filozofów, ale także wybitnych klinicystów, znanego na całym świecie Profesora Juliana Aleksandrowicza pod tytułem: Nie ma nieuleczalnie chorych.
Skąd zatem tyle zgonów w onkologii i tak nikły procent wyleczeń w schorzeniach nowotworowych, szczególnie w Polsce?



Sprawa jest wielowątkowa i bardzo skomplikowana. A przecież odpowiednio wcześnie wykryty proces nowotworowy, najlepiej jeszcze w okresie przedklinicznym (a taka możliwość już od jakiegoś czasu istnieje), w pierwszej fazie jest możliwy do odwrócenia. Od kilkudziesięciu lat spotkać można wiele informacji mówiących, ze proces nowotworowy w każdym z nas zawiązuje się dziesiątki, jeśli nie setki razy każdego dnia, a jednak mimo to długo, albo nawet nigdy część z nas na nowotwór nie choruje. Od czego to zależy?
Odpowiedź w teorii wydaje się dosyć prosta – nasze zdrowie zależy przede wszystkim od stanu naszej odporności. Człowiek w pełni odporności nie choruje. Schorzenia powstają pod wpływem obniżonej z wielu powodów odporności. Ten problem wielokrotnie analizowaliśmy w wielu innych pracach, opartych między innymi o fakty dobrze znane z historii medycyny.
Wczesna diagnostyka na etapie uleczalności większości schorzeń, to ciągle jeszcze tylko niemal czysta filozofia. Ale teoretycznie jest możliwa, pod warunkiem zmiany podejścia do człowieka jak do istoty psychosomatycznej, a nie jak do maszyny (co niestety ciągle jeszcze często ma miejsce). Pozwoli to na pogłębione zrozumienie istoty życiowych procesów energetycznych i reakcji na nie naszej niezwykle wrażliwej psychiki. Jeśli nerwice i inne niekorzystne zmiany stanu psychicznego byłyby traktowane poważnie jako najwcześniejsze sygnały zaburzeń energetycznych i zawiązującej się w nas patologii, to spowodowałoby to rozpoczęcie badań naukowych nad tym, jak te odczucia interpretować klinicznie.                                                                                                                         Obecnie diagnostyka w wielu specjalnościach medycznych, nie wyłączając onkologii oparta jest głównie na kryteriach anatomicznych, zwanych inaczej obrazowaniem. Ale zmiany anatomiczne to już niestety często zbyt późny okres na odwracalność schorzenia. Proces chorobowy zwykle rozpoczyna się w obrębie psychiki, ale stopniowo przechodzi na ciało, powodując różnego rodzaju bloki mięśniowe i związane z nimi zaburzenia wielu funkcji wegetatywnych, hormonalnych i immunologicznych. Wbrew przekonaniom wielu przedstawicieli świata medycznego już i na tym etapie patologii istnieje możliwość czynnościowych badań diagnostycznych jak i terapeutycznych. To ciągle jeszcze okres potencjalnej odwracalności wielu procesów chorobowych. Jeśli dochodzi nawet do uchwytnych instrumentalnie zmian biochemicznych, to i tak przez pewien czas istnieje szansa na istotną poprawę stanu pacjenta, a nawet na pełne wyleczenie.                                                                   Ale jeśli te etapy dolegliwości traktuje się (niestety dosyć powszechnie) tylko jako „czystą nerwicę”, pacjent cierpi, czas płynie i powoli, acz nieuchronnie zbliża się drugi etap zmian biochemicznych i etap trzeci zmian histopatologicznych i anatomicznych. Na tym etapie lekarze czują się już znacznie pewniej, bo takie zmiany w większości przypadków udaje się względnie dokładnie rozpoznawać za pomocą mikroskopu, zdjęć rtg, tomografii komputerowej, rezonansu magnetycznego, PET czy innych badań obrazowych. Ale wtedy zaczyna być już za późno nie tylko na wyleczenie, ale często także na istotną, dłuższą poprawę stanu pacjenta. W części schorzeń onkologicznych jeszcze i na tym etapie istnieje szansa na pełne wyleczenie, jeśli zgodnie z zasadami sztuki udaje się proces nowotworowy usunąć zabiegiem operacyjnym w całości lub metodami leczenia wspomagającymi naturalną odporność organizmu. Ale w praktyce okazuje się, że już i na tym etapie szczególnie w Polsce diagnostyka napotyka na różne trudności, najczęściej wynikające z niedowładu organizacyjnego placówek medycznych, szczególnie onkologicznych. Stwierdzając nawet drobne zmiany dostępne badaniu i zlokalizowane w miejscu, w którym istnieje możliwość szerokiego ich usunięcia, wdraża się stereotypowe postępowanie w postaci biopsji (dobrze jeśli od razu gruboigłowej, bo często najpierw wykonuje się punkcje cienkoigłową, a w przypadku wątpliwości, których jest niemal w każdym przypadku wiele, dopiero grubo igłową). Jeśli i to badanie pozostawia wątpliwości, wykonuje się wycinek, a niezwykle cenny czas płynie. Poza tym zmiana patologiczna naruszona czy to igłą (wbrew poglądom na ten temat wielu onkologów), czy nożem, ma tendencje do niebezpiecznego rozsiewu jeśli po ich wykonaniu czeka się na kolejny etap postępowania diagnostycznego czy terapeutycznego. Zanim pacjent żyjący długimi tygodniami w stresie z powodu oczekiwania na kolejne wyniki badania histopatologicznego doczeka się decyzji o planowanym u niego sposobie leczenia, często załamuje się psychicznie i zmiana podejrzenia procesu złośliwego materializuje się na zasadzie złej wróżby. U wyczerpanego nerwowym oczekiwaniem pacjenta dochodzi do załamania się sił odpornościowych, co w dużej mierze zemści się w wyniku leczenia.
Omówiliśmy tu jakby jedną stronę tego problemu już na etapie podejrzeń procesu nowotworowego. Druga właściwsza, bo związana z profilaktyką i wczesną diagnostyką strona często wynika z lęku przed rozpoczęciem cierniowej drogi diagnostyki onkologicznej, w trakcie której większość onkologów za swój święty obowiązek uważa konieczność informowania pacjenta o swoich groźnych podejrzeniach (z których na szczęście co najmniej część się nie sprawdza). Co to oznacza dla pacjenta i jego najbliższych, nie trudno zrozumieć, szczególnie kiedy samemu było się w podobnej sytuacji. Tą drugą stroną problemu jest zbyt późne zgłaszanie się do lekarza pacjentów ze schorzeniami onkologicznymi. I w tym wypadku onkologom słusznie krytykującym takie postępowanie często opadają ręce. U jednych chorych takie postępowanie wynika z niskiej wiedzy i kultury osobistej, u innych z braku właściwej troski o zdrowie, ale u bardzo wielu także z powodu lęku przed cierniową drogą diagnostyki, a w dalszej kolejności przed perspektywą najczęściej okaleczających zabiegów operacyjnych raz wyniszczającej chemioterapii i radioterapii.
Czemu o tym piszę? Sam jestem lekarzem i moim celem nie jest krytyka postępowania onkologów, ale zwrócenie uwagi, że nawet na obecnym etapie wiedzy w diagnostyce i leczeniu schorzeń nowotworowych można wiele zmienić, głębiej analizując sens tego, co się robi w świetle najnowszej wiedzy o świecie, człowieku, zdrowiu ludzkim, chorobach, diagnostyce i leczeniu. Szczęście ma pacjent, u którego po stosunkowo krótkiej i n ie uciążliwej diagnostyce i ograniczonym lokalnie zabiegu operacyjnym kończy się leczenie. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby taki szczęśliwiec rozstając się z onkologią otrzymał cenne rady, co ma robić na przyszłość – jak pracować nad poprawą stanu psychicznego, jak się odżywiać, jak zmienić styl życia na korzystniejszy dla zdrowia. To się jednak raczej nie zdarza, przynajmniej w Polsce. Innym, zwykle marginalnie traktowanym problemem jest praca lekarzy z najbliższym otoczeniem pacjenta, które może być bardzo istotnym wsparciem psychofizycznym dla chorego, albo źródłem pogarszającego się stanu zdrowia.
W znacznie gorszej sytuacji są pacjenci, u których z różnych powodów schorzenie nowotworowe rozpoznano na etapie zmian nieoperacyjnych i których zakwalifikowano albo do naświetlań albo do wieloetapowej chemioterapii. Jeśli do tego są jeszcze całkowicie załamani psychicznie, bez odpowiedniego wsparcia ze strony rodziny, a to zdarza się niestety zbyt często, ich szansa na wyleczenie jest niewielka.                                                                                                                                     Chemioterapia i radioterapia to broń obosieczna, która w równym stopniu niszczy zmiany patologiczne jak i zdrowe tkanki. Jeśli jeszcze pacjent rozpoczyna ją we względnie dobrym stanie psychofizycznym, ma szansę na różnie długo trwającą, jeśli nie poprawę stanu zdrowia, to choćby na dłuższe przeżycie. Co zatem można zrobić aby realnie i korzystnie wpłynąć na tą niezwykle trudną sytuację chorych onkologicznych i poprawę wyników leczenia w onkologii?
Po pierwsze: Nawet już na etapie zmian anatomicznych można i powinno się usprawnić i wyraźnie przyspieszyć procesy diagnostyczne, szczególnie przebiegające z pobieraniem tkanek do badań histopatologicznych.                                                                                                                                  Po drugie: Lepiej zadbać o stan psychiczny chorych i ich najbliższych w zarówno w okresie trwania diagnostyki jak i terapii. Szczególnie do czasu potwierdzenia rozpoznania lekarze nie powinni pognębiać pacjenta swymi jeszcze nie potwierdzonymi podejrzeniami.                                                  Po trzecie: Już w trakcie często długotrwałej diagnostyki powinno się podjąć leczenie, którego celem jest poprawa stanu psychofizycznego pacjenta i jego odporności.                                                 Po czwarte: Należy głęboko przeanalizować czy chemioterapia i/lub radioterapia, mimo, że tak wyniszczające organizm, muszą być stosowane wyłącznie jako jedyna metoda leczenia? Czy nie można poprawiać stanu zdrowia pacjenta wieloma metodami naturalnymi, co z dobrym efektem czyni na razie niewielka, ale powoli na szczęście rosnąca liczba także polskich onkologów?                                                                                                                                                                                  A jak do profilaktyki, diagnostyki, terapii i rokowania schorzeń nowotworowych podchodzi medycyna zintegrowana?                                                                                                                           1. Staramy się na ile to tylko możliwe pomagać pacjentowi w usprawnianiu i przyspieszaniu przeprowadzenia badań diagnostycznych, jednocześnie starannie czuwając nad stanem psychicznym pacjenta i jego najbliższych.
2. Jeśli stan psychiczny, czy fizyczny pacjenta tego wymaga (sam fakt diagnostyki w kierunku schorzenia nowotworowego świadczy o obniżeniu naturalnej odporności organizmu), a zwykle wymaga, wdrażamy leczenie najczęściej metodami psychoterapii, kręgu akupunktury i suplementami diety. Wielu naszych pacjentów ten trudny okres dzięki takim naszym działaniom znosi nadspodziewanie dobrze.                                                                                                                          3. Po ustaleniu rozpoznania schorzenia onkologicznego decyzja o rodzaju terapii należy do pacjenta i jego najbliższych. Zgodnie z ustawą lekarz ma obowiązek informowania pacjenta o różnych metodach terapii, nie ważne konwencjonalnych i niekonwencjonalnych. Niedopuszczalna jest zdarzająca się często (przynajmniej w Polsce) krytyka innych metod, niż konwencjonalne i narzucanie pacjentowi i jego najbliższym własnej decyzji na temat sposobu leczenia ! Pacjenta powinno bronić prawo i obowiązująca od wieków zasada: Primum non nocere ! W praktyce jest ona często naruszana i to nie w interesie pacjenta ! Dlatego stoimy na straży jego interesu.                          4. Bez względu na podjętą przez pacjenta decyzję na temat wyboru sposobu leczenia  staramy się wspierać go psychicznie i fizycznie !                                                                                                         5. Zarówno w trakcie leczenia onkologicznego, jak i po jego zakończeniu staramy się przekazywać (często drogą elektroniczną) maksimum informacji na temat dalszego postępowania, a szczególnie na temat profilaktyki nawrotów procesu chorobowego.                                                                                 6. W odróżnieniu od konwencjonalnej onkologii, zwracamy pilną uwagę na sposób odżywiania się pacjenta, ogólny styl życia i wyzwolenie się spod pręgierza myśli o przebytym schorzeniu nowotworowym.                                                                                                                                         7. Jednocześnie w odróżnieniu od polskich przepisów dotyczących leczenia uzdrowiskowego stoimy na stanowisku, że rok oczekiwania od zakończenia leczenia onkologicznego na pierwsze skierowanie do leczenia sanatoryjnego jest niezgodne z interesem zdrowotnym pacjenta i proponujemy aby po dokładnych konsultacjach wdrożyć kompleksowe, naturalne metody przywracania odporności organizmu i wzmacniania odnowy biologicznej także w miejscowościach uzdrowiskowych.
            Na chwilę powróćmy do stwierdzeń, od których rozpoczęliśmy nasze rozważania na temat schorzeń nowotworowych. O tym, że pojęcie nieuleczalności ciągle jeszcze odnosi się do większości schorzeń tej grupy bezpodstawnie świadczy coraz to więcej różnych faktów, ważnych zarówno dla pacjentów, jak i dla lekarzy. Z ich analizy nieodparcie nasuwa się wniosek, że naprawdę nie ma nieuleczalnie chorych. Coraz częściej pojawia się nieco zaskakujące, ale budzące optymizm stwierdzenie, że „Rak to nie choroba, ale symptom”. Czytając relacje z międzynarodowych kongresów medycyny zintegrowanej, aż trudno uwierzyć własnym oczom. Bardzo ważne jest, co coraz częściej w trakcie tych obrad mówiono, ale jeszcze ważniejsze jest kto to mówił. W monachijskim kongresie, który odbył się w kwietniu 2008 r., uczestniczyły liczne sławy naukowe, wśród nich m.in.: prof. Hendrik Treugut, dr Achim Schubert, prof. dr Thorsten Goering, Lothar Hirnese, prof. Brend Senf, Reudigel Dahlke oraz wielu innych ekspertów w dziedzinie zdrowia. Jak wielokrotnie podkreślano w trakcie obrad, zgodnie z założeniami psychosomatyki choroby nie dotyczą dotkniętych nimi organów, lecz nie rozwiązanych konfliktów psychicznych, które dają o sobie znać poprzez tzw. symptomy. Psychika pokonuje w ten sposób problemy, z którymi nie potrafi sobie poradzić, przekazując je wraz z wszystkimi negatywnymi emocjami do ciała. Nie odbywa się to jak popadnie, gdyż każdy organ i każda część ciała jest odgromnikiem i szufladą dla różnych problemów, które nie zostały rozwiązane przez psychikę. Organy mogą w pewnym stopniu skompensować te niekorzystne zjawiska, albo – w postaci cielesnych symptomów – sygnalizują, że trzeba rozwiązać jakąś ważną sprawę. Jeśli próbuje się zignorować symptomy, pozostawiając wewnętrzny konflikt nie rozwiązany, albo gdy przez zażywanie lekarstw, operacje czy protezy opcja psychosomatyczna zostanie wyczerpana, mamy do czynienia z chorobami o lżejszym lub cięższym przebiegu. Może wówczas dojść do poważniejszych schorzeń, w tym także do pojawienia się nowotworów. Jak podkreślono, wyzdrowienie jest możliwe w każdym stadium raka. Z punktu widzenia psychosomatyki chodzi o to, aby zrozumieć przyczynę zachorowania i coś zmienić. Kiedy to nastąpi, psychika jest w stanie nawet w ostatnim momencie przejąć stery.                                        Z punktu widzenia medycyny akademickiej remisje samoistne są niewytłumaczalne, zupełnie inaczej, niż w medycynie zintegrowanej. W przypadku nowotworów oprócz poznania procesów psychosomatycznych, mamy do dyspozycji także inne środki. Ze strony medycyny należy uczynić wszystko, aby zyskać czas konieczny do rozwiązania problemów psychicznych i usunięcia blokad. Jeśli pacjent ma wrócić do zdrowia, należy mu zaoferować opiekę psychologiczną. Przedłużenie życia ma sens nie wtedy, kiedy człowiek przestaje cierpieć, lecz gdy uzyskuje szansę prawdziwego uzdrowienia. Dr Dahlke, który w omawianej dziedzinie ma 30-letnie doświadczenie, w jednym ze swoich artykułów tak pisze: Na innych płaszczyznach postępy są jeszcze bardziej przekoujące i przyszłościowe. Niedawno przodująca firma radioniczna MTEC dołączyła moduł psychosomatyczny do swojego aparatu Quantec, który moim zdaniem całkowicie opiera się na psychosomatyce. Ta dziedzina medycyny informacyjnej, posługująca się metodami transferu energii, nie jest zbadana jeszcze w sposób naukowy. Chodzi o pole morfogenetyczne Ruperta Sheldrake’a i w przyszłości na pewno o tym usłyszymy. Oczywiście cieszy mnie, a zarazem potwierdza moje obserwacje fakt, że rozległy związek ciała i psychiki stanie się podstawą medycyny przyszłości.  Wygrać czas, aby dać pacjentom możliwość rozwiązań stanowiących przyczynę nowotworu – to główne zadanie lekarzy i psychologów. Co zaskakujące, akurat patologia daje wskazówkę, że w tym zadaniu mogą pomóc terapeuci stosujący terapie naturalne. To właśnie patologowie donoszą, że poszukując przyczyny śmierci, znajdowali stare, martwe guzy, o których sami chorzy, ani ich rodzina w ogóle nie wiedzieli i które wcale nie były powodem zgonu                               Jeanie Achterberg z University of Teras, która ma na swoim koncie wiele przypadków skutecznej terapii opartej na wizualizacji Carla Simontona dowodzi, że pacjenci są w stanie mentalnie zmienić poszczególne czynniki obrazu krwi w pożądanym kierunku. Fakt istnienia wpływu procesów mentalnych potwierdzono także w Katedrze Psychoneuroimmunologii tej uczelni. Nowotwór stanowi końcowe ogniwo łańcucha, o jakim mowa i musi być traktowany jako symptom w przypadku pacjentów, którzy mają czas na to, aby rozwiązać swój problem i znaleźć psychologiczne przyczyny choroby. Tylko wtedy możliwe jest wyleczenie we właściwym sensie. Natomiast leczenie raka bez znalezienia jego przyczyn to błąd. Najwyższy już czas zacząć kroczyć nowa drogą! Coraz częściej także zarówno w literaturze fachowej jak i  w mas media spotka można optymistyczne stwierdzenia, że „rak to nie wyrok”. Jako ilustracje nowego podejścia do leczenia schorzeń nowotworowych podawane są przykłady różnych pacjentów. Oto jeden z nich: 63-letni Cooper należy do niewielkiej, lecz ciągle rosnącej liczby pacjentów, dla których nowotwór nie jest już chorobą śmiertelną, ale przewlekłą. Pacjent korzystnie zmienił swoją filozofię życia, sposób żywienia i wybitnie zwiększył aktywność fizyczną. Wszystko to traktuje jako cenne uzupełnienie konwencjonalnego leczenia onkologicznego.   Dzięki lepszemu zrozumieniu czynników, które odróżniają komórki nowotworowe od normalnych, oraz opartych na tych różnicach bardziej specyficznych metodach leczenia, nowotwory, które zaledwie dziesięć lat temu doprowadziłyby do szybkiej śmierci, teraz można kontrolować latami, zaś pacjenci prowadzą niemal normalne życie. Chociaż te nowotwory mogą być nieuleczalne, często można je kontrolować przez długi czas, stosując kolejne metody leczenia. Gdy jedna z nich przestaje działać, inna przynajmniej chwilowo może zatrzymać postęp choroby. Nawet pacjenci, których nowotwory dały już przerzuty, odnoszą korzyści z tego sekwencyjnego podejścia. Obserwujemy ludzi leczonych okresowo i żyjących rok za rokiem z zawansowaną chorobą, z nowotworami, które dały przerzuty do płuc, wątroby, mózgu czy kości - powiedział w wywiadzie dr Michael Fisch, kierujący programem onkologicznym w M.D. Anderson Cancer Center w Houston. W roku 1997 nie przypuszczaliśmy nawet, że to będzie możliwe. W marcu roku 2007 do grupy pacjentów z przewlekłym rakiem dołączyła Elizabeth Edwards, żona byłego kandydata na prezydenta, Johna Edwardsa. Ujawniła, że rak piersi, leczony od roku 2004 rozprzestrzenił się do kości, a być może także do płuca. Edwards określiła swoją chorobę jako „nieuleczalną, ale dającą się leczyć” i porównała ją do cukrzycy. Naszym ostatecznym celem nie jest uczynienie raka chorobą przewlekłą, ale utrzymanie chorego przy życiu przez czas dostatecznie długi, by znaleźć właściwe leczenie dla właściwe-go pacjenta i wyleczyć chorobę - powiedział w wywiadzie dr Francisco J. Esteva, specjalista od raka piersi z Anderson Center. Niestety, nie zawsze udaje się jeszcze to osiągnąć, jednak staramy się przedłużyć życie pacjenta, przy zachowaniu dobrej jakości życia tak bardzo, jak to tylko możliwe. Fisch nazywa nową terapię zaawansowanych nowotworów “modelem autostopowicza”.  Można zyskać na czasie, przenosząc się z punktu A (leczenie pierwszego rzutu) do punktu B – terapii drugiego rzutu, później do punktu C i tak dalej. Takie podejście można stosować w nieskończoność, tak długo, jak długo będą się pojawiały nowe metody leczenia, a stan zdrowia pacjentów pomoże im wytrzymać rygory związane z terapią. Jak jednak zauważa Fisch, dodawanie cennych lat do życia pacjentów z zaawansowanym nowotworem zależy w dużej części od tego, czy lekarz nie ulegnie często występującemu przekonaniu, że gdy już wystąpiły przerzuty, leczenie nie rokuje nadziei. Max Watson ma szpiczaka mnogiego, zwykle śmiertelny nowotwór układu krwionośnego. Jednak dzięki strategii autostopowicza udało mu się kontrolować chorobę przez sześć lat. Leczono go przeszczepem komórek macierzystych, naświetlaniem i lekami. Gdy jedna terapia zawodziła, pojawiała się kolejna. Początkowo Watson nie przypuszczał, że będzie mógł przeżyć tak długo. Jak wskazuje przykład Elizabeth Edwards, niektóre lite guzy w zaawansowanym stadium także zachowują się raczej jak choroby przewlekłe. To dzięki badaniom, które odkryły molekularne cechy specyficznych nowotworów, oraz opracowaniu leków, które wykorzystują słabe punkty raka. Esteva opisał pacjentkę z rakiem piersi, której leczenie zaczęło się w roku 1995 od mastektomii (usunięcia piersi) i podawania antyestrogenowego tamoksyfenu. Pięć lat później nowotwór zaatakował jej płuca, co wymagało leczenia nowszym lekiem onkologicznym – inhibitorem aromatazy. Gdy ten ostatni przestał działać, okazało się, że nowotwór wytwarza specyficzne białko HER-2. Rozpoczęto więc leczenie herceptyną, lekiem zaprojektowanym specjalnie do atakowania HER-2 – dodatnich raków piersi. Leczenie herceptyną pozwoliło ustabilizować jej przerzuty przez lata. – Wcześniej czegoś takiego nie widzieliśmy – mówi Esteva. Teraz pacjentka dostaje kombinację herceptyny z innym lekiem i prowadzi niemal normalne życie. Postęp dokonał się także w przypadku pacjentów z dającym przerzuty rakiem nerki. Jak mówi dr Nizar Tannir, specjalista od nowotworów układu moczowo-płciowego z centrum w Houston, przed rokiem 2005 niewiele można było zaoferować pacjentom z zaawansowanym rakiem nerkowokomórkowym. Jednak w ciągu dwóch lat stały się dostępne trzy nowe leki, co przyniosło zwiększenie całkowitego czasu przeżycia o 50 procent. Tannir zaleca pacjentom z niepomyślnymi rokowaniami zasięgnięcie drugiej opinii u eksperta w dużym ośrodku onkologicznym.                                  Nawiążmy do innego, bardzo skutecznego sposobu leczenia nowotworów, od pewnego czasu w praktyce stosowanego w naszej firmie Ekomed w Opolu. W naszych działaniach pt. Jak unikać schorzeń nowotworowych i wspomagać ich leczenie jedną z ważniejszych pozycji jest książka doktora Davida Sercan-Schreibera pt. Antyrak. A oto co na ten temat pisze Sandrine Blanchard we francuskim Le Monde w dziale Nauka i technika w artykule pt. Sposób na raka: Publikacja francuskiego psychiatry Davida Servana-Schreibera bije rekordy popularności. A onkolodzy, choć zgłaszają do niej pewne zastrzeżenia, cieszą się, że ich pacjenci docenili rolę właściwej diety. Dowiedziałem się z tej książki bardzo wielu rzeczy. I muszę wam wyjawić pewien sekret: zmieniłem mój sposób odżywiania i schudłem już cztery kilo. To nie są słowa przeciętnego czytelnika Davida Servana-Schreibera. Wypowiedział je profesor Jean-Marie Andrieu, ordynator oddziału onkologicznego w Europejskim Szpitalu im. George’a Pompidou. Anonimowe osoby dotknięte chorobą, które mówią, że odzyskały nadzieję dzięki tej publikacji, a także artyści i osobistości ze świata medycznego stawili się tłumnie, by wysłuchać trwającego godzinę wykładu charyzmatycznego lekarza psychiatry Servana-Schreibera. Chociaż nie jest on jednym z nich, autorowi słynnego Guérir (fr. Leczyć), nazywanemu w skrócie D2S, udało się przekonać wielu onkologów do roli właściwego odżywiania – zasadniczego elementu jego metody. Do lipca tego roku wcale go nie znałem – mówi profesor Andrieu. – Namówił mnie do przeczytania fragmentów swojej książki i dyskutowaliśmy o niej za pomocą e-maili przez całe lato. Uważam, że on sam wykonał, całkiem poprawnie, doskonałą pracę dla Światowego Funduszu Badań nad Rakiem.                            Nieoczekiwany zbieg okoliczności: wspomniany Fundusz opublikował na początku października poważny raport na temat związku między odżywianiem się a rakiem; podane tam wyniki wielu badań pokrywają się z przedstawionymi przez Davida Servana-Schreibera. Nie ulega wątpliwości, że nasz sposób odżywiania się sprzyja chorobom nowotworowym, ale trudno się z tym pogodzić, bo konsekwencją powinna być zmiana nawyków żywieniowych – podsumowuje profesor Andrieu. Gwałtownie rosnące spożycie rafinowanego cukru, zakłócenie równowagi pomiędzy kwasami tłuszczowymi omega-6 i omega-3, siedzący tryb życia, to prawdopodobnie trzy piekielnie groźne przyczyny, które od pięćdziesięciu lat ponoszą znaczną część odpowiedzialności za rosnącą liczbę przypadków choroby nowotworowej w bogatych krajach. Nasz tryb życia jest formą pożywki dla raka – twierdzi David Servan-Schreiber. Zbyt dużo czerwonego mięsa i cukru, za mało jarzyn i owoców – musimy całkowicie zmienić codzienną dietę, jeśli chcemy wzmocnić nasze naturalne mechanizmy obrony przed rakiem. Obserwujemy prawdziwą rewolucję związaną z sukcesem tej książki. Wreszcie Francuzi zainteresowali się możliwościami zapobiegania nowotworom – twierdzi Dominique Maraninchi, dyrektor Narodowego Instytutu Raka (INCA). – Trzeba zatem iść tą drogą z determinacją, niech lekarze się do tego przyłączą. Ale należy rozwijać prewencję globalną, ponieważ lepsze odżywianie niczemu nie służy, jeśli nadal się pali lub pije – podkreśla dyrektor INCA. Nadszedł odpowiedni moment na przeprowadzenie szerokiej kampanii społecznej informującej o związku raka z odżywianiem – uważa David Khayat, profesor onkologii i były dyrektor INCA. Na swojej stronie internetowej David Servan-Schreiber podaje przepis na antyrakowe śniadanie: ekologiczne jabłko, naturalny jogurt z mleka sojowego, bez cukru i utwardzonych olejów, odrobina syropu z agawy, zmielone ziarna lnu oraz imbir. Dlaczego właśnie imbir? Ponieważ, jak zapewnia autor, molekuła zawarta w tym korzeniu przyczynia się bezpośrednio do śmierci komórek rakowych.  

© Copyright by Eustachiusz Gadula                 

2 komentarze:

  1. Świetny artykuł, jak zawsze. Szkoda, że tekst się trochę rozlazł ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Publikacja francuskiego psychiatry Davida Servana-Schreibera bije rekordy popularności.

    OdpowiedzUsuń