Obok schorzeń serca i układu krążenia schorzenia
nowotworowe stanowią najczęstszą przyczynę zgonów. O ile w diagnostyce i
terapii ostatnich lat w tych pierwszych nastąpił istotny postęp w postaci kardiologii
inwazyjnej, czy przeszczepów serca, które trudno uznać za przełomowy sukces
medycyny, choć są szansą ratowania i przedłużania życie określonej liczbie
ludzi, o tyle w onkologii brak spektakularnych osiągnięć medycznych. Mimo
zaangażowania ogromnej liczby ludzi i środków nadal praktycznie nie znamy
prawdziwej przyczyny powstawania nowotworów, choć wiadomo jakie czynniki
sprzyjają ich rozwojowi. Co prawda od lat pojawiają się nowe, bliższe
przyrodzie i człowiekowi koncepcje leczenia schorzeń nowotworowych ale
konwencjonalna onkologia w interesie określonego lobby nadal stara się je nie
zauważać, a podstawowe leczenie w onkologii ograniczać do chemioterapii i
radioterapii. Ciągłe dominujące, złe
wyniki leczenia większości nowotworów, że ze schorzeń nowotworowych w
powszechnej świadomości uczyniono typowy przykład nieuleczalności schorzeń.
Choć przekonanie to ma niestety swoje uzasadnienie w bardzo wielu faktach
klinicznych, to jednak ze szkodą dla ludzi przeczy mądremu, staremu
powiedzeniu, że nie ma nieuleczalnie chorych. Jest to opinia wielu wybitnych
lekarzy i terapeutów z wszystkich kontynentów. O słuszności tego powiedzenia
niech dobitnie świadczy tytuł książki jednego z najwybitniejszych polskich
lekarzy humanistów i filozofów, ale także wybitnych klinicystów, znanego na
całym świecie Profesora Juliana Aleksandrowicza pod tytułem: Nie ma
nieuleczalnie chorych.
Skąd zatem tyle zgonów w onkologii i tak nikły
procent wyleczeń w schorzeniach nowotworowych, szczególnie w Polsce?
Sprawa jest wielowątkowa i bardzo skomplikowana. A
przecież odpowiednio wcześnie wykryty proces nowotworowy, najlepiej jeszcze w
okresie przedklinicznym (a taka możliwość już od jakiegoś czasu istnieje), w
pierwszej fazie jest możliwy do odwrócenia. Od kilkudziesięciu lat spotkać
można wiele informacji mówiących, ze proces nowotworowy w każdym z nas
zawiązuje się dziesiątki, jeśli nie setki razy każdego dnia, a jednak mimo to
długo, albo nawet nigdy część z nas na nowotwór nie choruje. Od czego to
zależy?
Odpowiedź w teorii wydaje się dosyć prosta – nasze zdrowie zależy
przede wszystkim od stanu naszej odporności. Człowiek w pełni odporności nie
choruje. Schorzenia powstają pod wpływem obniżonej z wielu powodów odporności.
Ten problem wielokrotnie analizowaliśmy w wielu innych pracach, opartych między
innymi o fakty dobrze znane z historii medycyny.
Wczesna diagnostyka na
etapie uleczalności większości schorzeń, to ciągle jeszcze tylko niemal czysta
filozofia. Ale teoretycznie jest możliwa, pod warunkiem zmiany podejścia do człowieka
jak do istoty psychosomatycznej, a nie jak do maszyny (co niestety ciągle
jeszcze często ma miejsce). Pozwoli to na pogłębione zrozumienie istoty
życiowych procesów energetycznych i reakcji na nie naszej niezwykle wrażliwej
psychiki. Jeśli nerwice i inne niekorzystne zmiany stanu psychicznego byłyby traktowane
poważnie jako najwcześniejsze sygnały zaburzeń energetycznych i zawiązującej
się w nas patologii, to spowodowałoby to rozpoczęcie badań naukowych nad tym,
jak te odczucia interpretować klinicznie. Obecnie
diagnostyka w wielu specjalnościach medycznych, nie wyłączając onkologii oparta
jest głównie na kryteriach anatomicznych, zwanych inaczej obrazowaniem. Ale
zmiany anatomiczne to już niestety często zbyt późny okres na odwracalność
schorzenia. Proces chorobowy zwykle rozpoczyna się w obrębie psychiki, ale
stopniowo przechodzi na ciało, powodując różnego rodzaju bloki mięśniowe i
związane z nimi zaburzenia wielu funkcji wegetatywnych, hormonalnych i
immunologicznych. Wbrew przekonaniom wielu przedstawicieli świata medycznego już
i na tym etapie patologii istnieje możliwość czynnościowych badań
diagnostycznych jak i terapeutycznych. To ciągle jeszcze okres potencjalnej
odwracalności wielu procesów chorobowych. Jeśli dochodzi nawet do uchwytnych
instrumentalnie zmian biochemicznych, to i tak przez pewien czas istnieje
szansa na istotną poprawę stanu pacjenta, a nawet na pełne wyleczenie. Ale jeśli te etapy dolegliwości traktuje się (niestety dosyć
powszechnie) tylko jako „czystą nerwicę”, pacjent cierpi, czas płynie i powoli,
acz nieuchronnie zbliża się drugi etap zmian biochemicznych i etap trzeci zmian
histopatologicznych i anatomicznych. Na tym etapie lekarze czują się już
znacznie pewniej, bo takie zmiany w większości przypadków udaje się względnie
dokładnie rozpoznawać za pomocą mikroskopu, zdjęć rtg, tomografii komputerowej,
rezonansu magnetycznego, PET czy innych badań obrazowych. Ale wtedy zaczyna być
już za późno nie tylko na wyleczenie, ale często także na istotną, dłuższą
poprawę stanu pacjenta. W
części schorzeń onkologicznych jeszcze i na tym etapie istnieje szansa na pełne
wyleczenie, jeśli zgodnie z zasadami sztuki udaje się proces nowotworowy usunąć
zabiegiem operacyjnym w całości lub metodami leczenia wspomagającymi naturalną
odporność organizmu. Ale
w praktyce okazuje się, że już i na tym etapie szczególnie w Polsce diagnostyka
napotyka na różne trudności, najczęściej wynikające z niedowładu organizacyjnego
placówek medycznych, szczególnie onkologicznych. Stwierdzając nawet drobne
zmiany dostępne badaniu i zlokalizowane w miejscu, w którym istnieje możliwość
szerokiego ich usunięcia, wdraża się stereotypowe postępowanie w postaci
biopsji (dobrze jeśli od razu gruboigłowej, bo często najpierw wykonuje się
punkcje cienkoigłową, a w przypadku wątpliwości, których jest niemal w każdym
przypadku wiele, dopiero grubo igłową). Jeśli i to badanie pozostawia wątpliwości, wykonuje się wycinek, a
niezwykle cenny czas płynie. Poza tym zmiana patologiczna naruszona czy to igłą
(wbrew poglądom na ten temat wielu onkologów), czy nożem, ma tendencje do
niebezpiecznego rozsiewu jeśli po ich wykonaniu czeka się na kolejny etap
postępowania diagnostycznego czy terapeutycznego. Zanim pacjent żyjący długimi
tygodniami w stresie z powodu oczekiwania na kolejne wyniki badania
histopatologicznego doczeka się decyzji o planowanym u niego sposobie leczenia,
często załamuje się psychicznie i zmiana podejrzenia procesu złośliwego materializuje
się na zasadzie złej wróżby. U wyczerpanego nerwowym oczekiwaniem pacjenta
dochodzi do załamania się sił odpornościowych, co w dużej mierze zemści się w
wyniku leczenia.
Omówiliśmy tu jakby jedną stronę tego problemu już
na etapie podejrzeń procesu nowotworowego. Druga właściwsza, bo związana z
profilaktyką i wczesną diagnostyką strona często wynika z lęku przed
rozpoczęciem cierniowej drogi diagnostyki onkologicznej, w trakcie której
większość onkologów za swój święty obowiązek uważa konieczność informowania
pacjenta o swoich groźnych podejrzeniach (z których na szczęście co najmniej
część się nie sprawdza). Co to oznacza dla pacjenta i jego najbliższych, nie
trudno zrozumieć, szczególnie kiedy samemu było się w podobnej sytuacji. Tą drugą stroną problemu jest zbyt późne zgłaszanie się do lekarza
pacjentów ze schorzeniami onkologicznymi. I w tym wypadku onkologom słusznie krytykującym
takie postępowanie często opadają ręce. U jednych chorych takie postępowanie
wynika z niskiej wiedzy i kultury osobistej, u innych z braku właściwej troski
o zdrowie, ale u bardzo wielu także z powodu lęku przed cierniową drogą
diagnostyki, a w dalszej kolejności przed perspektywą najczęściej
okaleczających zabiegów operacyjnych raz wyniszczającej chemioterapii i
radioterapii.
Czemu o tym
piszę? Sam jestem lekarzem i moim celem nie jest krytyka postępowania
onkologów, ale zwrócenie uwagi, że nawet na obecnym etapie wiedzy w diagnostyce
i leczeniu schorzeń nowotworowych można wiele zmienić, głębiej analizując sens
tego, co się robi w świetle najnowszej wiedzy o świecie, człowieku, zdrowiu
ludzkim, chorobach, diagnostyce i leczeniu. Szczęście ma pacjent, u którego po
stosunkowo krótkiej i n ie uciążliwej diagnostyce i ograniczonym lokalnie
zabiegu operacyjnym kończy się leczenie. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby taki
szczęśliwiec rozstając się z onkologią otrzymał cenne rady, co ma robić na
przyszłość – jak pracować nad poprawą stanu psychicznego, jak się odżywiać, jak
zmienić styl życia na korzystniejszy dla zdrowia. To się jednak raczej nie
zdarza, przynajmniej w Polsce. Innym, zwykle marginalnie traktowanym problemem
jest praca lekarzy z najbliższym otoczeniem pacjenta, które może być bardzo
istotnym wsparciem psychofizycznym dla chorego, albo źródłem pogarszającego się
stanu zdrowia.
W znacznie gorszej sytuacji są pacjenci, u których
z różnych powodów schorzenie nowotworowe rozpoznano na etapie zmian
nieoperacyjnych i których zakwalifikowano albo do naświetlań albo do
wieloetapowej chemioterapii. Jeśli do tego są jeszcze całkowicie załamani
psychicznie, bez odpowiedniego wsparcia ze strony rodziny, a to zdarza się
niestety zbyt często, ich szansa na wyleczenie jest niewielka.
Chemioterapia i radioterapia to broń obosieczna, która w równym stopniu
niszczy zmiany patologiczne jak i zdrowe tkanki. Jeśli jeszcze pacjent
rozpoczyna ją we względnie dobrym stanie psychofizycznym, ma szansę na różnie
długo trwającą, jeśli nie poprawę stanu zdrowia, to choćby na dłuższe przeżycie. Co zatem
można zrobić aby realnie i korzystnie wpłynąć na tą niezwykle trudną sytuację
chorych onkologicznych i poprawę wyników leczenia w onkologii?
Po pierwsze: Nawet już na etapie zmian anatomicznych można i powinno się usprawnić
i wyraźnie przyspieszyć procesy diagnostyczne, szczególnie przebiegające z
pobieraniem tkanek do badań histopatologicznych. Po drugie: Lepiej zadbać o
stan psychiczny chorych i ich najbliższych w zarówno w okresie trwania diagnostyki
jak i terapii. Szczególnie do czasu potwierdzenia rozpoznania lekarze nie powinni
pognębiać pacjenta swymi jeszcze nie potwierdzonymi podejrzeniami. Po trzecie: Już w trakcie często
długotrwałej diagnostyki powinno się podjąć leczenie, którego celem jest
poprawa stanu psychofizycznego pacjenta i jego odporności. Po czwarte: Należy głęboko
przeanalizować czy chemioterapia i/lub radioterapia, mimo, że tak wyniszczające
organizm, muszą być stosowane wyłącznie jako jedyna metoda leczenia? Czy nie
można poprawiać stanu zdrowia pacjenta wieloma metodami naturalnymi, co z
dobrym efektem czyni na razie niewielka, ale powoli na szczęście rosnąca liczba
także polskich onkologów? A
jak do profilaktyki, diagnostyki, terapii i rokowania schorzeń nowotworowych
podchodzi medycyna zintegrowana? 1. Staramy się na ile to tylko możliwe
pomagać pacjentowi w usprawnianiu i przyspieszaniu przeprowadzenia badań
diagnostycznych, jednocześnie starannie czuwając nad stanem psychicznym
pacjenta i jego najbliższych.
2. Jeśli stan psychiczny, czy fizyczny pacjenta tego wymaga (sam fakt
diagnostyki w kierunku schorzenia nowotworowego świadczy o obniżeniu naturalnej
odporności organizmu), a zwykle wymaga, wdrażamy leczenie najczęściej metodami psychoterapii,
kręgu akupunktury i suplementami diety. Wielu naszych pacjentów ten trudny
okres dzięki takim naszym działaniom znosi nadspodziewanie dobrze. 3.
Po ustaleniu rozpoznania
schorzenia onkologicznego decyzja o
rodzaju terapii należy do pacjenta i jego najbliższych. Zgodnie z ustawą lekarz
ma obowiązek informowania pacjenta o różnych metodach terapii, nie ważne
konwencjonalnych i niekonwencjonalnych. Niedopuszczalna jest zdarzająca się
często (przynajmniej w Polsce) krytyka innych metod, niż konwencjonalne i
narzucanie pacjentowi i jego najbliższym własnej decyzji na temat sposobu
leczenia ! Pacjenta powinno bronić prawo i obowiązująca od wieków zasada: Primum
non nocere ! W praktyce jest ona często naruszana i to nie w interesie
pacjenta ! Dlatego stoimy na straży jego interesu. 4. Bez względu na podjętą
przez pacjenta decyzję na temat wyboru sposobu leczenia staramy się wspierać go psychicznie
i fizycznie ! 5. Zarówno w trakcie leczenia
onkologicznego, jak i po jego zakończeniu staramy się przekazywać (często drogą
elektroniczną) maksimum informacji na temat dalszego postępowania, a
szczególnie na temat profilaktyki nawrotów procesu chorobowego. 6. W odróżnieniu od konwencjonalnej onkologii, zwracamy pilną uwagę
na sposób odżywiania się pacjenta, ogólny styl życia i wyzwolenie się spod
pręgierza myśli o przebytym schorzeniu nowotworowym. 7. Jednocześnie w odróżnieniu
od polskich przepisów dotyczących leczenia uzdrowiskowego stoimy na stanowisku,
że rok oczekiwania od zakończenia leczenia onkologicznego na pierwsze
skierowanie do leczenia sanatoryjnego jest niezgodne z interesem zdrowotnym pacjenta
i proponujemy aby po dokładnych konsultacjach wdrożyć kompleksowe, naturalne
metody przywracania odporności organizmu i wzmacniania odnowy biologicznej
także w miejscowościach uzdrowiskowych.
Na chwilę
powróćmy do stwierdzeń, od których rozpoczęliśmy nasze rozważania na temat
schorzeń nowotworowych. O tym, że pojęcie nieuleczalności ciągle jeszcze odnosi
się do większości schorzeń tej grupy bezpodstawnie świadczy coraz to
więcej różnych faktów, ważnych zarówno dla pacjentów, jak i dla lekarzy. Z ich
analizy nieodparcie nasuwa się wniosek, że
naprawdę nie ma nieuleczalnie chorych. Coraz częściej pojawia się nieco
zaskakujące, ale budzące optymizm stwierdzenie, że „Rak to nie choroba,
ale symptom”. Czytając relacje z międzynarodowych kongresów medycyny
zintegrowanej, aż trudno uwierzyć własnym oczom. Bardzo ważne jest, co coraz
częściej w trakcie tych obrad mówiono, ale jeszcze ważniejsze jest kto to
mówił. W
monachijskim kongresie, który odbył się w kwietniu 2008 r., uczestniczyły
liczne sławy naukowe, wśród nich m.in.: prof. Hendrik Treugut, dr Achim
Schubert, prof. dr Thorsten Goering, Lothar Hirnese, prof. Brend Senf, Reudigel
Dahlke oraz wielu innych ekspertów w
dziedzinie zdrowia. Jak wielokrotnie
podkreślano w trakcie obrad, zgodnie z założeniami psychosomatyki choroby nie
dotyczą dotkniętych nimi organów, lecz nie rozwiązanych konfliktów
psychicznych, które dają o sobie znać poprzez tzw. symptomy. Psychika pokonuje w ten sposób problemy, z którymi nie
potrafi sobie poradzić, przekazując je wraz z wszystkimi negatywnymi emocjami
do ciała. Nie odbywa się to jak popadnie,
gdyż każdy organ i każda część ciała jest odgromnikiem i szufladą dla różnych problemów, które nie zostały
rozwiązane przez psychikę. Organy mogą w pewnym stopniu skompensować te
niekorzystne zjawiska, albo – w postaci cielesnych symptomów – sygnalizują, że
trzeba rozwiązać jakąś ważną sprawę. Jeśli
próbuje się zignorować symptomy, pozostawiając wewnętrzny konflikt nie
rozwiązany, albo gdy przez zażywanie lekarstw, operacje czy protezy opcja
psychosomatyczna zostanie wyczerpana, mamy do czynienia z chorobami o lżejszym
lub cięższym przebiegu. Może wówczas dojść do poważniejszych schorzeń, w tym
także do pojawienia się nowotworów. Jak podkreślono, wyzdrowienie jest możliwe
w każdym stadium raka. Z punktu widzenia psychosomatyki chodzi o to, aby
zrozumieć przyczynę zachorowania i coś zmienić. Kiedy to nastąpi, psychika jest w stanie nawet w ostatnim momencie
przejąć stery. Z
punktu widzenia medycyny akademickiej remisje samoistne są niewytłumaczalne,
zupełnie inaczej, niż w medycynie zintegrowanej. W przypadku nowotworów oprócz
poznania procesów psychosomatycznych, mamy do dyspozycji także inne środki. Ze
strony medycyny należy uczynić wszystko, aby zyskać czas konieczny do
rozwiązania problemów psychicznych i usunięcia blokad. Jeśli pacjent ma wrócić do zdrowia, należy mu zaoferować opiekę
psychologiczną. Przedłużenie życia ma sens nie wtedy, kiedy człowiek przestaje
cierpieć, lecz gdy uzyskuje szansę prawdziwego uzdrowienia. Dr Dahlke, który w
omawianej dziedzinie ma 30-letnie doświadczenie, w jednym ze swoich artykułów
tak pisze: Na innych płaszczyznach postępy
są jeszcze bardziej przekoujące i przyszłościowe. Niedawno przodująca firma
radioniczna MTEC dołączyła moduł psychosomatyczny do swojego aparatu Quantec,
który moim zdaniem całkowicie opiera się na psychosomatyce. Ta dziedzina
medycyny informacyjnej, posługująca się metodami transferu energii, nie jest
zbadana jeszcze w sposób naukowy. Chodzi o pole morfogenetyczne Ruperta
Sheldrake’a i w przyszłości na pewno o tym usłyszymy. Oczywiście cieszy mnie, a
zarazem potwierdza moje obserwacje fakt, że rozległy związek ciała i
psychiki stanie się podstawą medycyny przyszłości. Wygrać
czas, aby dać pacjentom możliwość rozwiązań stanowiących przyczynę nowotworu –
to główne zadanie lekarzy i psychologów. Co zaskakujące,
akurat patologia daje wskazówkę, że w tym zadaniu mogą pomóc terapeuci
stosujący terapie naturalne. To
właśnie patologowie donoszą, że poszukując przyczyny śmierci, znajdowali stare,
martwe guzy, o których sami chorzy, ani ich rodzina w ogóle nie wiedzieli i
które wcale nie były powodem zgonu Jeanie
Achterberg z University of Teras, która ma na swoim koncie wiele przypadków
skutecznej terapii opartej na wizualizacji Carla Simontona dowodzi, że pacjenci
są w stanie mentalnie zmienić poszczególne czynniki obrazu krwi w pożądanym
kierunku. Fakt istnienia wpływu procesów mentalnych potwierdzono także w
Katedrze Psychoneuroimmunologii tej uczelni. Nowotwór stanowi końcowe ogniwo
łańcucha, o jakim mowa i musi być traktowany jako symptom w przypadku
pacjentów, którzy mają czas na to, aby rozwiązać swój problem i znaleźć
psychologiczne przyczyny choroby. Tylko wtedy możliwe jest wyleczenie we
właściwym sensie. Natomiast leczenie raka bez znalezienia jego przyczyn to
błąd. Najwyższy już czas zacząć kroczyć nowa drogą! Coraz częściej także zarówno w literaturze fachowej jak i w mas media spotka można optymistyczne
stwierdzenia, że „rak to nie wyrok”. Jako
ilustracje nowego podejścia do leczenia schorzeń nowotworowych podawane są
przykłady różnych pacjentów. Oto jeden z
nich: 63-letni Cooper należy do niewielkiej, lecz ciągle rosnącej liczby
pacjentów, dla których nowotwór nie jest już chorobą śmiertelną, ale
przewlekłą. Pacjent korzystnie zmienił swoją filozofię życia, sposób żywienia i
wybitnie zwiększył aktywność fizyczną. Wszystko to traktuje jako cenne
uzupełnienie konwencjonalnego leczenia onkologicznego. Dzięki
lepszemu zrozumieniu czynników, które odróżniają komórki nowotworowe od
normalnych, oraz opartych na tych różnicach bardziej specyficznych metodach
leczenia, nowotwory, które zaledwie dziesięć lat temu doprowadziłyby do
szybkiej śmierci, teraz można kontrolować latami, zaś pacjenci prowadzą niemal
normalne życie. Chociaż te nowotwory mogą być nieuleczalne, często można je kontrolować
przez długi czas, stosując kolejne metody leczenia. Gdy jedna z nich przestaje
działać, inna przynajmniej chwilowo może zatrzymać postęp choroby. Nawet
pacjenci, których nowotwory dały już przerzuty, odnoszą korzyści z tego
sekwencyjnego podejścia. Obserwujemy
ludzi leczonych okresowo i żyjących rok za rokiem z zawansowaną chorobą, z
nowotworami, które dały przerzuty do płuc, wątroby, mózgu czy kości - powiedział
w wywiadzie dr Michael Fisch, kierujący programem onkologicznym w M.D. Anderson
Cancer Center w Houston. W roku 1997 nie przypuszczaliśmy nawet, że to będzie
możliwe. W marcu
roku 2007 do grupy pacjentów z przewlekłym rakiem dołączyła Elizabeth Edwards,
żona byłego kandydata na prezydenta, Johna Edwardsa. Ujawniła, że rak piersi,
leczony od roku 2004 rozprzestrzenił się do kości, a być może także do płuca.
Edwards określiła swoją chorobę jako „nieuleczalną, ale dającą się leczyć” i
porównała ją do cukrzycy. Naszym ostatecznym
celem nie jest uczynienie raka chorobą przewlekłą, ale utrzymanie chorego przy
życiu przez czas dostatecznie długi, by znaleźć właściwe leczenie dla
właściwe-go pacjenta i wyleczyć chorobę - powiedział w wywiadzie dr Francisco
J. Esteva, specjalista od raka piersi z Anderson Center. Niestety, nie zawsze
udaje się jeszcze to osiągnąć, jednak staramy się przedłużyć życie pacjenta,
przy zachowaniu dobrej jakości życia tak bardzo, jak to tylko możliwe. Fisch
nazywa nową terapię zaawansowanych nowotworów “modelem autostopowicza”. Można zyskać na czasie, przenosząc się z punktu A (leczenie pierwszego
rzutu) do punktu B – terapii drugiego rzutu, później do punktu C i tak dalej.
Takie podejście można stosować w nieskończoność, tak długo, jak długo będą się
pojawiały nowe metody leczenia, a stan zdrowia pacjentów pomoże im wytrzymać
rygory związane z terapią. Jak jednak zauważa Fisch, dodawanie cennych lat do życia pacjentów z
zaawansowanym nowotworem zależy w dużej części od tego, czy lekarz nie ulegnie
często występującemu przekonaniu, że gdy już wystąpiły przerzuty, leczenie nie
rokuje nadziei. Max
Watson ma szpiczaka mnogiego, zwykle śmiertelny nowotwór układu krwionośnego.
Jednak dzięki strategii autostopowicza udało mu się kontrolować chorobę przez
sześć lat. Leczono go przeszczepem komórek macierzystych, naświetlaniem i
lekami. Gdy jedna terapia zawodziła, pojawiała się kolejna. Początkowo Watson
nie przypuszczał, że będzie mógł przeżyć tak długo. Jak
wskazuje przykład Elizabeth Edwards, niektóre lite guzy w zaawansowanym stadium
także zachowują się raczej jak choroby przewlekłe. To dzięki badaniom, które
odkryły molekularne cechy specyficznych nowotworów, oraz opracowaniu leków,
które wykorzystują słabe punkty raka. Esteva opisał pacjentkę z rakiem piersi, której leczenie zaczęło się w
roku 1995 od mastektomii (usunięcia piersi) i podawania antyestrogenowego
tamoksyfenu. Pięć lat później nowotwór zaatakował jej płuca, co wymagało
leczenia nowszym lekiem onkologicznym – inhibitorem aromatazy. Gdy ten ostatni
przestał działać, okazało się, że nowotwór wytwarza specyficzne białko HER-2.
Rozpoczęto więc leczenie herceptyną, lekiem zaprojektowanym specjalnie do
atakowania HER-2 – dodatnich raków piersi. Leczenie herceptyną pozwoliło ustabilizować
jej przerzuty przez lata. – Wcześniej czegoś takiego nie widzieliśmy – mówi
Esteva. Teraz pacjentka dostaje kombinację herceptyny z innym lekiem i prowadzi
niemal normalne życie. Postęp
dokonał się także w przypadku pacjentów z dającym przerzuty rakiem nerki. Jak
mówi dr Nizar Tannir, specjalista od nowotworów układu moczowo-płciowego z
centrum w Houston, przed rokiem 2005 niewiele można było zaoferować pacjentom z
zaawansowanym rakiem nerkowokomórkowym. Jednak w ciągu dwóch lat stały się
dostępne trzy nowe leki, co przyniosło zwiększenie całkowitego czasu przeżycia
o 50 procent. Tannir zaleca pacjentom z niepomyślnymi rokowaniami zasięgnięcie
drugiej opinii u eksperta w dużym ośrodku onkologicznym. Nawiążmy do innego, bardzo skutecznego sposobu leczenia nowotworów, od
pewnego czasu w praktyce stosowanego w naszej firmie Ekomed w Opolu. W naszych
działaniach pt. Jak unikać schorzeń nowotworowych i wspomagać ich leczenie
jedną z ważniejszych pozycji jest książka doktora Davida Sercan-Schreibera pt. Antyrak. A oto co na ten temat pisze
Sandrine Blanchard we francuskim Le Monde
w dziale Nauka i technika w artykule
pt. Sposób
na raka: Publikacja francuskiego
psychiatry Davida Servana-Schreibera bije rekordy popularności. A onkolodzy,
choć zgłaszają do niej pewne zastrzeżenia, cieszą się, że ich pacjenci docenili
rolę właściwej diety. Dowiedziałem
się z tej książki bardzo wielu rzeczy. I muszę wam wyjawić pewien sekret:
zmieniłem mój sposób odżywiania i schudłem już cztery kilo. To nie są słowa
przeciętnego czytelnika Davida Servana-Schreibera. Wypowiedział je profesor
Jean-Marie Andrieu, ordynator oddziału onkologicznego w Europejskim Szpitalu
im. George’a Pompidou. Anonimowe osoby dotknięte
chorobą, które mówią, że odzyskały
nadzieję dzięki tej publikacji, a także artyści i osobistości ze świata
medycznego stawili się tłumnie, by wysłuchać trwającego godzinę wykładu
charyzmatycznego lekarza psychiatry Servana-Schreibera. Chociaż nie jest on jednym z nich, autorowi
słynnego Guérir (fr. Leczyć),
nazywanemu w skrócie D2S, udało się
przekonać wielu onkologów do roli właściwego odżywiania – zasadniczego elementu
jego metody. Do lipca tego roku wcale go nie znałem –
mówi profesor Andrieu. – Namówił mnie do
przeczytania fragmentów swojej książki i dyskutowaliśmy o niej za pomocą
e-maili przez całe lato. Uważam, że on sam wykonał, całkiem poprawnie,
doskonałą pracę dla Światowego Funduszu Badań nad Rakiem. Nieoczekiwany zbieg okoliczności: wspomniany Fundusz opublikował na
początku października poważny raport na temat związku między odżywianiem się a
rakiem; podane tam wyniki wielu badań pokrywają się z przedstawionymi przez
Davida Servana-Schreibera. Nie ulega wątpliwości, że nasz
sposób odżywiania się sprzyja chorobom nowotworowym, ale trudno się z tym
pogodzić, bo konsekwencją powinna być zmiana nawyków żywieniowych
– podsumowuje profesor Andrieu. Gwałtownie rosnące spożycie rafinowanego cukru,
zakłócenie równowagi pomiędzy kwasami tłuszczowymi omega-6 i omega-3, siedzący
tryb życia, to prawdopodobnie trzy piekielnie groźne przyczyny, które od
pięćdziesięciu lat ponoszą znaczną część odpowiedzialności za rosnącą liczbę
przypadków choroby nowotworowej w bogatych krajach. Nasz tryb życia jest formą pożywki dla raka – twierdzi David
Servan-Schreiber. Zbyt dużo czerwonego
mięsa i cukru, za mało jarzyn i owoców – musimy całkowicie zmienić codzienną
dietę, jeśli chcemy wzmocnić nasze naturalne mechanizmy obrony przed rakiem.
Obserwujemy prawdziwą rewolucję związaną z sukcesem tej książki. Wreszcie Francuzi
zainteresowali się możliwościami zapobiegania nowotworom – twierdzi Dominique
Maraninchi, dyrektor Narodowego Instytutu Raka (INCA). – Trzeba zatem iść tą drogą z determinacją, niech lekarze się do tego
przyłączą. Ale należy rozwijać prewencję globalną, ponieważ lepsze
odżywianie niczemu nie służy, jeśli nadal się pali lub pije – podkreśla
dyrektor INCA. Nadszedł odpowiedni moment na przeprowadzenie szerokiej
kampanii społecznej informującej o związku raka z odżywianiem – uważa David
Khayat, profesor onkologii i były dyrektor INCA. Na
swojej stronie internetowej David Servan-Schreiber podaje przepis na antyrakowe śniadanie: ekologiczne
jabłko, naturalny jogurt z mleka sojowego, bez cukru i utwardzonych olejów,
odrobina syropu z agawy, zmielone ziarna lnu oraz imbir. Dlaczego właśnie
imbir? Ponieważ, jak zapewnia autor, molekuła
zawarta w tym korzeniu przyczynia się bezpośrednio do śmierci komórek rakowych.
© Copyright by Eustachiusz Gadula
© Copyright by Eustachiusz Gadula
Świetny artykuł, jak zawsze. Szkoda, że tekst się trochę rozlazł ;)
OdpowiedzUsuńPublikacja francuskiego psychiatry Davida Servana-Schreibera bije rekordy popularności.
OdpowiedzUsuń