Post ten jest moją opinią do tekstu w Kurierze Medycyny Praktycznej na temat Kto powinien kształcić lekarzy?
Problem kto ma kształcić lekarzy nie powinien ograniczać się wyłącznie do typu uczelni i ich zaplecza medycznego. Jeśli nawet zgodzimy się z minister zdrowia Ewą Kopacz, że powinny się tym zajmować tylko medyczne uczelnie publiczne, to wcale nie daje nam to pewności, że szkolenie to będzie na właściwym poziomie. A jakiż to poziom powinniśmy uznać za właściwy? Wszystko wskazuje na to, że raczej nie ten, który aktualnie ma miejsce w Polsce.
Ponieważ zawód lekarza poza rozległą wiedzą wymaga szczególnych cech osobowości, w trakcie przyjęć na studia medyczne zamiast dawnych, testowych egzaminów wstępnych celowe byłoby wprowadzić egzaminy ustne lub rozmowy kwalifikacyjne, ze zwróceniem szczególnej uwagi na osobowość kandydatów i sposób ich podejścia do przyszłego zawodu.
Podstawowym kryterium właściwego poziomu szkolenia lekarzy powinno być takie przygotowanie teoretyczne, praktyczne i etyczne, w myśl którego postępując w swojej pracy zawodowej, będą oni spełniać uzasadnione oczekiwania władz służby zdrowia ale także pacjentów.
Aktualnie poza niedoborem kadry medycznej i wynikających z tego powodu problemów polskie społeczeństwo jest niezadowolone często nie tylko z niewłaściwego stosunku lekarzy do pacjentów w postaci przedmiotowego ich traktowania ale także z negatywnego stosunku większości polskich lekarzy do wysoko cenionych przez pacjentów naturalnych i niekonwencjonalnych metod leczenia. Stan taki utrzymuje się w Polsce od dziesięcioleci i nawet wejście do Unii Europejskiej go nie zmieniło, mimo, że w wielu krajach Unii następuje widocznie postępujący, oczekiwany przez społeczeństwo proces integracji medycyny konwencjonalnej z naturalną i niekonwencjonalną. Mimo poważnych problemów ekonomicznych decydenci polskiej służby zdrowia z dużą determinacją hamują, a wręcz uniemożliwiają integrację w medycynie, mającej poważne szanse nie tylko na poprawę wyników profilaktyki i leczenia, lepszą ocenę społeczną jakości usług medycznych ale także na zmniejszenie wydatków na służbę zdrowia. Te fakty nie trudno zaobserwować w wielu przodujących krajach Unii. Dlatego też powinna nastąpić istotna zmiana w programie studiów medycznych, dzięki której młodzi lekarze będą lepiej przygotowani do wykonywania swojego zawodu ale także do ciągle oczekiwanego procesu integracji w medycynie.
Nie ulega wątpliwości, że prawidłowa organizacja akademickich studiów medycznych placówkom je realizującym stawia o wiele większe wymagania, niż na innych kierunkach studiów. Uczelnie medyczne nie tylko muszą zapewnić odpowiednią, bezpieczną dla pacjentów bazę naukową i dydaktyczną, kadrową i sprzętową ale także odpowiednie warunki do praktycznego nauczania studentów. Może się to odbywać w publicznych szpitalach klinicznych, ale także w odpowiednio do tego przygotowanych szpitalach prywatnych czy skomercjalizowanych . Z drugiej strony wiadomo jednak, jak wiele uczelni medycznych o podobnej strukturze organizacyjnej w istotny sposób różni się miedzy sobą poziomem naukowym, dydaktycznym, osobowymi wzorcami etycznymi i stopniem zainteresowania powierzonych swojej pieczy studentów. Można to poprawić, tworząc w skali naszego kraju odpowiednie warunki organizacyjne.
1. 1. Gdyby poza dotychczasowymi programami studiów dodatkowo opracowano oparty na najnowszych zdobyczach współczesnej nauki zarys programu edukacyjnego studiów medycznych z pogłębioną wiedzą na temat zasad funkcjonowania otaczającego świata, istoty życia, natury człowieka, istoty zdrowia, istoty choroby, metod wczesnej i bezpiecznej diagnostyki, zintegrowanych metod leczenia, podstaw zintegrowanej rehabilitacji i rokowania w oparciu o metody medycyny zintegrowanej.
2. 2. Gdyby stworzono międzyuczelniany (uczelni medycznych) programu oceny jakości realizacji programu nauczania teoretycznego i praktycznego, ze zwróceniem szczególnej uwagi na wszystkie zajęcia praktyczne studentów, zarówno w lecznictwie zamkniętym jak i otwartym.
3. 3. Gdyby wreszcie połączono LEP z egzaminem praktycznym na wzór egzaminów specjalistycznych ale wyłącznie z zakresu wiedzy objętego LEP-em.
Gdyby te warunki jako konieczne do prawidłowego funkcjonowania uczelni medycznych i procesu kształcenia lekarzy były spełnione, mniej istotnym byłby fakt, czy uczelnie medyczne byłyby publiczne, komercyjne czy prywatne. Za takim podejściem do problemu kształcenia w Polsce lekarzy przemawia także systematycznie postępujący proces komercjalizacji i prywatyzacji szpitali w naszym kraju. Istotniejszym od statusu prawnego szpitali i uczelni medycznych byłby poziom ich kadry naukowo- fachowo-dydaktycznej oraz sposób realizacji programów kształcenia przyszłych lekarzy. Skomercjalizowane i prywatne szpitale na wysokim poziomie fachowo-naukowym byłyby równie dobrą bazą szkoleniową lekarzy co publiczne szpitale kliniczne.
Zdaję sobie jednak sprawę, że realizacja podobnych pomysłów jest nierealna, gdyż wymagałaby zbyt daleko idących zmian, na które kolejne ekipy rządowe z wielu powodów nie wyrażą zgody, mimo, że polskie społeczeństwo a szczególnie pacjenci od lat bezskutecznie oczekują istotnej poprawy w zakresie funkcjonowania polskiej służby zdrowia.
Bodźcem do mojego komentarza na temat kształcenia lekarzy był tekst w Termedii pt. „Troska o jakość czy obrona monopolu” z 24.05.2011. A oto ten tekst: Konferencja Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych pisała ostatnio do minister zdrowia Ewy Kopacz, że "tylko publiczne uczelnie medyczne gwarantują wymagany na poziomie europejskim poziom kształcenia lekarzy i lekarzy-dentystów". A ja ciekaw jestem zdania kolegów: czy sądzicie tak samo jak Konferencja Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych? Czy rzeczywiście prywatna uczelnia nie jest w stanie wykształcić lekarzy? Czy rektorzy po prostu bronią swojego monopolu?”
OdpowiedzUsuńMój komentarz:
Złudne jest przekonanie, że publiczne uczelnie medyczne gwarantują właściwy poziom kształcenia lekarzy i lekarzy-dentystów. Z niepokojem obserwujemy niezadowolenie pacjentów i ich najbliższych z jakości funkcjonowania polskiej służby zdrowia, które władze różnych szczebli usiłują tłumaczyć głównie niedofinansowaniem. Ale tych powodów jest znacznie więcej.
Lekarze niewłaściwie kształceni na studiach i w trakcie specjalizacji widzą najczęściej jedynie wąski wycinek problemów ludzi chorych przez pryzmat swojej pracy zawodowej i wyuczonej specjalności. Natomiast lekarzom a przede wszystkim organizatorom polskiej służby zdrowia brakuje szerszego, wnikliwego spojrzenia w najważniejsze problemy polskiej medycyny. Poza poprawą stosunków lekarz-pacjent niezwłocznie konieczne jest także racjonalne kształcenie różnych szczebli menedżerów służby zdrowia, ściśle współpracujących z lekarzami o dużym, interdyscyplinarnym dorobku medycznym. Dotychczasowi szefowie resortu zdrowia i placówek medycznych to najczęściej mało doświadczonym lekarze lub tylko menedżerowie bez gruntownej wiedzy na temat podstawowych problemów medycznych. Tacy ludzie kwadratury koła polskiej medycyny nie rozwiążą nawet jeśli przeznaczymy na ten cel wielokrotnie większe pieniądze niż obecnie. A we wszystkich dotychczasowych debatach nad reorganizacją polskiej opieki medycznej praktycznie nikt nie wychodzi poza problemy ekonomiczno-organizacyjne. W tych rozmowach są ignorowane najistotniejsze zmiany merytoryczne, którymi zainteresowani są pacjenci, a powinni być także politycy, decydenci służby zdrowia i sami lekarze.
W polskich uczelniach medycznych zbyt dużą wagę przywiązuje się do wiedzy teoretycznej, kosztem nabywania umiejętności praktycznych nie tylko w leczeniu ale także w obcowaniu z pacjentami. Poza wiedzą teoretyczną już w pierwszych kontaktach z pacjentami nauczyciele akademiccy (co w czasach moich studiów jeszcze często miało miejsce) powinni także przekazywać wiedzę z zakresu etyki i podmiotowego traktowania pacjentów. Niestety z wielu przejawów niezadowolenia polskiego społeczeństwa wynika, że bardzo wielu polskich lekarzy ma niewielką wiedzę na ten temat i w praktyce nie przywiązuje do niej większego znaczenia. Studenci medycyny i młodzi lekarze pod wpływem atmosfery panującej na uczelniach i w mas media coraz większym stopniu fascynują się kardiologią inwazyjną, przeszczepami narządów, szczepieniami ochronnymi i inżynierią genetyczną, kosztem podstawowej opieki medycznej, bez poprawy której niemożliwa jest prawdziwa poprawa jakości usług medycznych. Farmakoterapia chemiczna coraz agresywniej wypiera naturalne metody leczenia, od tysiącleci dobrze służące ludzkości. Decyzja zostania lekarzem, to niewątpliwie wybór jednego z najwspanialszych zawodów świata. Ale studia medyczne są długie i trudne a sam fakt ich szczęśliwego ukończenia to prawdziwy powód do dumy, ale nie do buty, a ta zbyt często zdarza się naszym lekarzom. Bycie lekarzem to ogromna odpowiedzialność i konieczność zmagania się z wieloma różnymi, nieraz bardzo trudnymi problemami natury zawodowej i czysto ludzkiej. W ich rozwiązywaniu powinna nam pomagać wiedza wyniesiona ze studiów i osobisty przykład nauczycieli akademickich. A z tym niestety szczególnie ostatnio bywa nie najlepiej. Nagminnym problemem traktowanym marginalnie w medycynie wielu, jeśli nie większości krajów świata są relacje lekarz - pacjent. A przecież doświadczenie zawodowe dobrych lekarzy i większości pacjentów dobitnie świadczy o tym, że jest to problem kluczowy, mający wpływ nie tylko na atmosferę kontaktów ale także na jakość diagnostyki, terapii i rokowania.
OdpowiedzUsuńUczelnie medyczne nie tylko muszą zapewnić odpowiednią, bezpieczną dla pacjentów bazę naukową i dydaktyczną, kadrową i sprzętową ale także odpowiednie warunki do praktycznego nauczania studentów. Może się to odbywać w publicznych szpitalach klinicznych, ale także w odpowiednio do tego przygotowanych szpitalach prywatnych czy skomercjalizowanych .
Kolejny mój komentarz
OdpowiedzUsuńW Newsletter Termedii z 7.09.2011 ukazał się artykuł pt. Polak nie potrafi z komentarzem prof. Jarosława F. Fedorowskiego na temat praktycznych umiejętności naszych lekarzy. Potwierdził on moją, zdawać by się mogło, zbyt krytyczną opinię na temat poziomu praktycznego szkolenia polskich studentów medycyny i lekarzy. A oto jego treść:
Biorąc pod uwagę pozycję naszych medyków w najbardziej wiarygodnym (bo opartym na praktyce) rankingu umiejętności, można przypuszczać, że polscy lekarze nie uciekną za granicę, bo potrafią za mało, by tam leczyć. Nikt ich do tego nie dopuści, odpadną już na egzaminach. Ranking, o którym mowa powyżej, został opracowany na podstawie wyników egzaminów zdawanych przed Amerykańską Komisją ds. Edukacji dla Zagranicznych Absolwentów Medycyny (Educational Commission for Foreign Medical Graduates – ECFMG). O komentarz poprosiliśmy prof. Jarosława F. Fedorowskiego, lekarza, wykładowcę Akademii Leona Koźmińskiego.
Wieloletnie doświadczenia ECFMG oraz corocznie publikowane, jawne i przejrzyste raporty mogą stanowić bazę do porównań poziomów kształcenia lekarzy w różnych krajach – pisze prof. Fedorowski. – W 2010 r. liczba certyfikatów uzyskanych przez obywateli polskich była niewielka, poniżej 20. Obywatele Niemiec uzyskali aż 112 certyfikatów, czyli ponad 5 razy więcej niż Polacy. Wyniki absolwentów polskich uczelni znacząco odstają od średniej międzynarodowej, z wyjątkiem egzaminu praktycznego – dodaje.